W branży trwa kryzys, którego nikt by się nie spodziewał. Nie brakuje klientów, za to brakuje samochodów. Salony świecą pustkami, podobnie jak place dealerskie. Samochody, które stoją w punktach sprzedaży w przeważającej większości są już sprzedane. Czas oczekiwania na odbiór nowego pojazdu w skrajnych przypadkach może trwać nawet rok. I będzie jeszcze gorzej!
Przyczyną takiego stanu rzeczy jest nieodstępność półprzewodników i chipów. Wpłynął na to koronawirus i spowodowany przez niego spadek zapotrzebowania na te elementy w motoryzacji. Producenci spodziewali się, że pandemia doprowadzi do znacznego zmniejszenia popytu, a co za tym idzie podaży. Tak się stało, ale tylko w pierwszych miesiącach jej trwania. Potem sytuacja wróciła do normy, jednak producenci półprzewodników w tym czasie zakontraktowali znaczne ilości produkcji dla innych branż. Do tego doszły pożary, które dotknęły kilka fabryk chipów. Teraz do kryzysu przyczynia się także sytuacja pandemiczna w Malezji, gdzie lockdown zamknął wiele fabryk, a kraj ten jest ważnym ogniwem w łańcuchu dystrybucji chipów produkowanych na Tajwanie.
Firma analityczna IHS Markit oszacowała, że wskutek niedoborów chipów produkcja samochodów osobowych i ciężarowych w tym roku zmaleje o nawet 6,2%, co przełoży się na światową produkcję o 5,02 miliona samochodów mniej w stosunku do dotychczasowych analiz.

Taki widok to rzadkość!
Kryzys światowy w lokalnym ujęciu.
Zdziwi się ten, kto uważa, że ten kryzys nie dotyczy lokalnego rynku. Niemal w każdym trójmiejskim salonie samochodowym usłyszy się teraz to samo: samochodów brak, czas oczekiwania jest bardzo długi.
Co więcej, zamawiając samochody do produkcji należy się liczyć z licznymi ograniczeniami. W wielu markach niedostępne są dodatkowe, a nawet standardowe elementy wyposażenia. Dotyczy to zarówno tych drobnych udogodnień jak elektryczna regulacja kolumny kierowniczej, czy drugi „pilot” kluczyka, ale także istotnych z punktu widzenia eksploatacji, jak reflektory LED’owe czy system nawigacyjny.
Dealerzy z jednej strony są zadowoleni, bo kryzys spowodował w dużej mierze wyprzedanie tak zwanych stocków – czyli samochodów, już wyprodukowanych, stojących w salonach lub na placach. W niektórych przypadkach udało się w ten sposób sprzedać samochody „niesprzedawalne” – np. takie z bardzo bogatym wyposażeniem, ale w najsłabszej odmianie silnikowej.

Z drugiej jednak kłopoty dopiero się zaczynają. Większość pracowników wynagradzana jest nie od sprzedaży, lecz od wydania samochodów. Klienci przestraszeni długim czasem oczekiwania często wycofują się z transakcji, tym samym handlowiec, mimo wykonania pracy „sprzedaży”, nie otrzymuje swojej prowizji, bo finalnie nie doszło do przekazania samochodu. Jeśli sytuacja się nie poprawi, finalnie może to doprowadzić do odpływu pracowników lub zwolnień.
Sytuacja ta wpłynęła także na spowolnienie wielu inwestycji, co widać także na naszym lokalnym rynku. Dealerzy nie spieszą się teraz z otwieraniem nowych salonów, bo mówiąc wprost – nie mają ich czym zapełnić.
Jest kryzys, są spekulacje.
Jak zawsze w takich sytuacjach, pojawią się teorie spiskowe. Analitycy zastanawiają się nad pozytywnymi stronami obecnego kryzysu i absurdalnie, jest kilka skutków, z których producenci samochodów powinni się cieszyć.
W wyniku problemów z dostępnością samochodów, wzrosło zainteresowanie samochodami elektrycznymi, które „zalegały” w magazynach. Tym samym jest to nie tylko promocja elektormobilności, ale także wymierna korzyść w postaci zmiany proporcji sprzedaży: spalinowe-elektryczne. To z kolei jest ważne z punktu widzenia kar nakładanych przez Unię Europejską za zbyt mały udział samochodów „pro-ekologicznych”, względem „trucicieli”, czyli tradycyjnych napędzanych paliwem.
Rabat? Wyprzedaż?
Klienci chcący kupić nowy samochód powinni też mieć z tyłu głowy podstawowe prawa… ekonomii. Aktualnie popyt, przewyższa podaż i to znacznie. Z tego powodu nie ma co liczyć ani na duże rabaty, ani promocje takie jak wyprzedaż rocznika.
W większości przypadków rocznik jest już wyprzedany, a kolejka chętnych na samochody wciąż się wydłuża.
Warto również dodać, że „boom” przeżywa także rynek samochodów używanych. Auta z drugiej ręki nie tylko błyskwicznie się sprzedają, ale w wielu przypadkach podrożały nawet o kilkanaście procent. Przykładem może tu być Porsche 911 w najmocniejszych wydaniach Turbo i Turbo S, które roczne, 2-letnie, z przebiegiem rzędu kilku tysięcy kilometrów, kosztują więcej niż… nowe. Wszystko dlatego, że są dostępne „już”, do natychmiastowego odbioru. Jednak oferty tego typu bardzo szybko znikają.