“Szejseta” [Sic!] to synonim luksusu i przepychu lat 90-tych. Przynajmniej na świecie. W Polsce kojarzy się bardziej z kiczem i prostactwem miejscowych grup przestępczych. Bossowie mafii jeździli właśnie takimi Mercedesami Klasy S. Najlepiej oczywiście w topowej wersji 600 – z monstrualnym, 12-cylindrowym, 6-litrowym silnikiem. Taki właśnie egzemplarz, prezentowany na zdjęciach, trafił na detailing wnętrza do wejherowskiego studia kosmetyki samochodowej Precyzyjni. Ze względu na “czarne blachy” łatwo domyślić się, jaka historia stoi za tym samochodem.
A okazuje się ona nie byle jaka, bowiem ta Klasa S należała do nieżyjącego już Nikodema Skotarczaka. Trójmiejskiego gangstera, który zginął w 1998 roku, zastrzelony w gdyńskim klubie. Zabójcy, ani ewentualnych zleceniodawców, nigdy nie schwytano, a postępowanie w tej sprawie umorzono.
Klasa S, model W140, to szczytowe osiągnięcie niemieckich inżynierów ze Stuttgartu. Samochód trafił na rynek oficjalnie w 1991 roku i produkowany był do 1998 roku. Prace projektowe nad tym samochodem pochłonęły ponad miliard dolarów, co w tamtych latach było jednym z rekordów w branży motoryzacyjnej. Samochód był ponadprzeciętnie wielki i wyjątkowo ciężki. Jego rozmiar okazał się problemem już na etapie transportowym – bowiem był kłopot z załadunkiem tych samochodów do standardowych wagonów kolejowych.
Stylistycznie, W140 mocno odstaje od dzisiejszych standardów, a nawet w latach swojej świetności wyróżniał się masywną, konserwatywną sylwetką, która jednak wzbudzała ogromny respekt na drodze. I najprawdopodobniej to właśnie sprawiło, że samochód ten upodobali sobie mafiozi, dyrektorzy i prezesi w latach 90-tych.
Nie ważne gdzie, o jakiej porze – Klasa S W140 była wtedy wyznacznikiem statusu. Byle kto nie jeździł takimi samochodami. W jednym z wywiadów, boss mafii Pruszkowskiej o pseudonimie Masa tak komentował Mercedesa Klasy S W140:
(…) najgrubsza fura wtedy na polskim rynku to był Mercedes S-Klasa, czyli „sto czterdziestka”. Już wyżej się nie dało wtedy. Jak ja oglądałem Ferrari Testarossę u Waldka w Bytomiu, do której zresztą ledwo się zmieściłem, to nie było to żadne show. Oczko kupił sobie Ferrari i śmiechy były w Pruszkowie, że go nie stać na „szejsetę”.
Prezentowany egzemplarz, legitymujący się przebiegiem nieco ponad 300 000 km posiada wyjątkowo bogate wyposażenie i jest w tak zwanej “długiej” wersji nadwoziowej typu Long, co oznacza dodatkowe centymetry przestrzeni dla pasażerów tylnego rzędu. Są tam umieszczone dwa indywidualne, podgrzewane fotele z elektryczną regulacją w kilku płaszczyznach. Ponadto, zastosowano tu rozkładany stolik na najbardziej prestiżowym miejscu – z tyłu, po prawej stronie, który posiada… pozłacane 24-karatowym złotem wykończenia!
Samochód trafił do wejherowskiego studia kosmetyki samochodowej “Precyzyjni” na zabiegi pielęgnacyjne wnętrza. Nowy właściciel zapowiada jednak, że wkrótce samochód trafi do dalszej sprzedaży.
Szkoda, bo oznacza to, że prawdopodobnie zostanie on przerejestrowany, a niewątpliwie niezwykle wyróżniające ten egzemplarz są stare, czarne numery rejestracyjne.
Klasyki rodem z polskich filmów gangsterskich. Miło popatrzeć. Jeszcze przyjemniej byłoby pojeździć takim cudem.
Niech zgnije to auto. Nikoś nieuczciwie zarabiał kasę i wiele ludzi płakało przez niego. Nie żałuję tego co jego i jego rodzinę spotkało. Należało się. Złodziej to hiena i pasożyt.
Jesteś zwykła zazdrosna kurwa